Pani Kapitanowa. Zawsze mnie bawią krzyki feministek przeciw porno, bo porno – jak wołają te oburzone aktywistki – wykorzystuje kobietę instrumentalnie, niczym bezduszny rekwizyt dla obleśnej uciechy facetów. Gdyby wszak faceci mieli swój ruch maskulinistyczny, musieliby dołączyć do tych protestów, skoro w tymże porno, zwłaszcza ekranowym, niezbędni są, jako partnerzy niecnie wykorzystanych dam, panowie… Czy więc I tę płeć też traktuje się instrumentalnie dla czczej frajdy?
Co do mnie, jakem niewiasta rodzaju żeńskiego, to owszem, znam kilka kaset video i jeden film kinowy, które mi tę frajdę sprawiły jak najmilej I najskuteczniej, Na dokładkę, koleżanki-obrończynie mojej samiczej godności. wiem, co to jest: – być potraktowaną instrumentalnie, jako czyja erotyczny rekwizyt, bezczelnie, jawnie, otwarcie manipulowany! To było. dziewczynki, coś wyjątkowo upojnego!…
Określenie „manipulowany”, od „manus-ręka, dłoń”, jest tu jak najściślejsze, a dlaczego. okaże się w akcji. Akcji, wszczętej pewnego razu przez Lesię, która nieco wcześniej przypadkowo i uroczo, słabi się moją przelotną przygodą łóżkową. Ściślej: – tapczanową, bo wynikło to na jej tapczanie, szarą godziną, rozmarzającą chwilą, oszołamiającą pieszczotą. Tak. Zostawiła wspomnienie, które potrafi wracać jak gorący powiew i zawstydzać bardzo błogo bardzo błogą intymnością we dwie. A my babki lubimy spiec raczka na myśl, jak to sobie ulżyłyśmy nieskromnie i dogłębnie. Bez obecności jej pana.
Nie było więc trudno Lesi (bo nazwałam ją Lesią od potocznego skrótu Les w erotycznych ofertach, na co dała mi imię Bibi od sąsiedniego określenia Bi) – nie trudno jej było namówić mnie na nowe, inne, z góry już zawstydzające szaleństwo. Na bycie Ich rekwizytem. Ich, to znaczy pana kapitana i Lesi, jego młodej żony. Poprzednią żonę rzucił właśnie dla tej długonogiej i, niczym akumulator ostrym prądem, naładowanej intensywnym seksem.
Zapach pożądliwej kobiety
„Pachniesz pożądliwą kobietą” stwierdził u początku znajomości, wdychając jej bliskość w tańcu – „a to nie może ci ujść bezkarnie”. Kara to ślub, po rozwodzie z bezwonną. Pan kapitan zaś, który nie był żadnym oficerem, lecz wedle Lesi uważał się za pierwszego po Bogu, pan kapitan sycił się świeżym daniem na różne. najwymyślniejsze sposoby. I oto wreszcie ja, zagarnięta po drodze, miałam się stać kolejnym sposobikiem na uzupełnienie perwersji kapitanostwa. Poszłam na to. Poszłam do nich. Poinstruowana wcześniej przez Lesię, co mi tam czynić wypadnie, by posłużyć jak należy chuciom tego stadła. Ja – manipulowany przez nich instrumentalnie element sprośnego wieczoru.
Kapitan, z uprzejmą i zarazem zblazowaną miną witający mnie w ładnym wnętrzu, pełnym aromatów i domysłów, °podał znanego mi już tapczanu, kapitan był absolutnie elegancki, correct i nienaganny. Już ta sytuacja była ml rozkoszna, już mi ciarki chodziłu przez biodra i czułam, czułam bardzo wyrażnie, zwłaszcza poruszywszy się w zagłębieniu fotela, że figi zaczynają wilgotnieć. A potem nastąpił ów rozkaz, który zresztą obył się bez słów; niema dyspozycja gestem Lesi: ,,Zajmij swoje miejsce”, gdy sama wstała, gdy podniósł się pan kapitan i kiedy rozeszliśmy się w dwie strony.
Pani Kapitanowa dla wytrawnych lubieżników
Oni na ten tapczan, gdzie siedli przy sobie, oparci plecami o puszysty kilim, ja na osobno stojący. niski i rozległy fotel. Nikt nie zdjął z siebie ani jednej szmatki i tylko ja, zgodnie z ustaleniami Lesi przed seansem, tylko ja rozpięłam od szyji po talię wszystkie guziczki lekkiej bluzki, niech się swobodnie rozchyli przy pierwszej okazji. Stanik miałam, a jakże, lecz bezwstydniejszy od nagości, bo z fikuśnej koroneczki sexy, dobranej spośród najbardziej prowokującej konfekcji dla wytrawnych lubieżników. Nie inaczej, dodam, figi i pasek z podwiązkami, komplet wyrafinowanego wręcz fetyszyzmu.
— Jakże się ta twoja laleczka – rzeki z zadowoleniem – ślicznie wyłożyła!
Wyłożyłam się nie tylko ładnie, ale I nader wygodnie, toteż poręcznie mi teraz szło zbieranie wiotkiej spódnicy z kolan i ud, aż poczułam lekki chłodek na rozgrzanych pasmach nagości, nad krawędzią pończoch. I pomalutku, powoli, gdyż tak brzmiał obstalunek („Rozwlekaj każdą czynność, delektuj się nią!”) jęłam błądzić prawą dłonią, gdy lewa podtrzymywała wyżej kłąb zebranej tkaniny, krążyć i suwać po lśniącej wilgocią nasadzie ud.
Widziałam to lśnienie, bo przyglądałam się własnym palcom, mokrej koronce majteczek całym nogom, wystawionym daleko ostrymi szpicami pantofelków. Zerkałam też na kapitana, któremu właśnie Lesia uważnymi dotknięciami sprawdzała przez materiał stopień jego zachwytu. Wkrótce uznała stan rzeczy za dostatecznie się nadający do zsunięcia ekleru I – tak powolnego, jak moje ruchy – zanurzenia damskiej dłoni po zdobycz. Pani Kapitanowa była zadowolona.
Wnet zdobycz okazała się imponująca, gdy w całej okazałości została postawiona, wystawiona na kobiece spojrzenia. Zachwyciłam się aż po zupełne rozmięknięcie i piekący dreszczyk pod czubkami palców, które już zatrudniłam gwałtowniej. Odsunęły więc na lewo koronkową zawadę i rozpostarły się na kosmatości, lepkiej od mego soku. Dwie pary roziskrzonych oczu śledziły to zachłannie z tapczanu. Lesia jednocześnie, wyuczonym dobrze chwytem i pionowymi ruchami pełnej garści, czyniła najsztywniejsze jeszcze sztywniejszym…
Pani Kapitanowa dla wytrawnych lubieżników
Kapitan znów pomrukiwał i mrużył powieki, ja zaś wiedziałam, że gdybym teraz ścisnęła kolana – bo tylko w tej pozycji umiem osiągać swoje – to moje powieki zacisnęłyby się same i nie oglądałabym duetu. Toteż z wysiłkiem trzymałam uda i oczy rozwarte, choć już pod coraz rytmiczniejszymi trąceniami palców, gdzie należy, zaczęłam mimo woli zwijać, wyginać nerwowo – a jednak obserwowałam uważnie.
— Popatrz – powiedziała głucho do kapitana Lesia, zarumieniona ogniście po skronie i dysząc z emocji – popatrz, jak ona ma tam ładnie… Ta szczelinka, jak usta do pocałunku, wysunięta w przód i cała podpuchnięta… Widzisz? Bibi się sprytnie depiluje, zostawia sobie, zobacz, tylko takie pasmo włosków w górę, a boki golutkie… Słuchaj, żebyś wiedział, jak to się fantastycznie daje lizać!
— A jak fantastycznie – dodał mruczando – wygląda teraz pod jej palcami! Ty rób mi wolniej, proszę, ostrożniej, bo tryśnie. Oo, tak: niech sobie patrzę i patrzę… Niech on będzie tylko cały czas gotów.
— Zaraz na nim przykucnę – zawiadomiła Lesia Pani Kapitanowa – musi mieć kondycję na długo. Ty też, Bibi, się nie spiesz. Przyhamuj, przyhamuj.
Znów zapadło milczenie, ale nie cisza. On wydawał te swoje pomruki i czasem chrząknął rzeczowo, Lesia sapała, jak z wysiłku, ale to było tylko z napięcia, a ja postękiwałam chwilami. Albo zachłystywałam się nagle, az wreszcie zaczęło mi się wyrywać ze zduszonego gardła jakieś takie „Kkk! Kkkl” – i wówczas ona wypuściła wszystko z ręki. Wstała na tapczanie, podrzuciła sukienkę i patrzyła, jakby tu najwłaściwiej, najcelniej przykucnąć… Młoty biły mi w skroniach i kolana zaczęły same zjeżdżać się ku sobie.
Pani Kapitanowa. Peep-Show 12/1994.





Komentarze
Prześlij komentarz