Walenie w barterze

Walenie w barterze. Agencja towarzyska „Korynt” była położona na uboczu tego niegdyś przemysłowego miasta. Jechało się tam w bok od głównej drogi najpierw pod wiadukt, gdzie to teraz węgiel usypują, a potem kompletnym bezdrożem aż do domku jednorodzinnego Zdzisława J. Było tu tak dziko, że nawet zakwitła w okolicy wierzba ekologiczna, którą się rżnie (jak dorośnie na odpowiednią wysokość).


 

Rżnięto i dziwki w agencji założonej przez właściciela willi zaraz potem jak emerytem pomostowym został, bo mu kopalnię zamknięto. Wstyd powiedzieć, ale całe to dupczenie popierała również żona byłego sztygara kopalni „Rewolucja” Marianna J. bo kasa się rozeszła na Daewoo, które i tak ukradli, a coś do garnka trzeba było włożyć.

 


 

W “Koryncie” wkładanie większych i mniejszych fiutów gdzie trzeba odbywało się na parterze – wyłożonym boazerią za ostatnią Barbórkę – a gospodarze ludzie w średnim wieku, mieszkali na piętrze. Aktualnie burdel zatrudniał trzy „panienki do towarzystwa”, w tym nawet jedną panią magister romanistyki, która gdzie indziej pracy znaleźć nie umiała. Pani mgr Joanna, jak sama nazwa wskazuje, najlepsza była w mikita francuskiej. A jeden redaktor z telewizji (bo i tacy tu bywali) to wrzeszczał na całą willę: Przestań już, przestań, bo mózgiem trysnę! Ale pani magister nie przestała aż klienta doprowadziła do pełnej satysfakcji.

Drugą dziwką była niepozorna Józia, która wyglądała na 15 lat, ale miała 25 a trzecią Maryna – tylko jej lewy biust ważył 16 kg. Interes szedł średnio, a gospodarze wieczorem przy sztucznym kominku mogli tylko wzdychać do czasów, kiedy trafiła tu przez przypadek wycieczka japońskich przemysłowców penetrująca tereny zdegradowane. Wtedy w ruchu znalazł się taki nawet obiekt przez życie zdegradowany jak Marianna J., która swoje prawie 60 lat miała.

Sztuka konwersacji

Co prawda na początku dziwili się, że żadna z pań za bardzo – poza panią magister, która jednak miała wciąż zajęte usta – konwersować w językach nie umie, ale w końcu spuścili z tonu i z krzyża również. W każdym razie trzasków migawek Kodaków i Innych Minolt było wtedy prawie tyle, co orgazmów…

Patrz kafelki w łazience popękały. Za co my to naprawimy, ostatnio z kasą krucho – zatroskała się pewnego dnia pani Marianna. Ten poskrobał się po Pół-łysej głowie i owłosionych jądrach uwięzionych w niezbyt czystych kalesonach.

– No tak, wychodzi po latach to nasze fedrowanie – ocenił skutki szkód górniczych eks-sztygar. Fachowca jednak ściągnięto. Wilhelm B., mężczyzna lat 43, który już z niejednego pieca bułki jadał, robił trzy dni i wymienił połowę kafelków. Nie dało się inaczej, ale kiedy wystawił fakturę na 1700 złotych państwo J. zwątpili.

Walenie w barterze

Panie z czego to zapłacimy – zaczęła gospodyni, ale mąż zaraz ruszył głową.

Wołaj Marynę! Na widok potężnej kurwy w samych majtach fachowcowi aż oczy zabłysły.

Bierz ją pan na tydzień I będziemy kwita. Barter, czemu nie? żona akurat pojechała do swojej matki na wieś jabłka rwać. Wilhelm B. zabrał więc Marynę do swojego M-4 prawie tak jak stała. Z Maryną można było ćwiczyć wiele wariantów – wsadzać jej między uda, między biust, o naturalnych otworach nie wspominając. Można też było wyrzucić tapczan, bo tak rozłożysta była. I kiedy po tygodniu wróciła z 5 skrzynkami jabłek pani B. zastała walizki na progu. Pan Wilhelm B. stwierdził, że trzeba wymienić partnerkę życiową na nowszy model.

Natomiast w prasie, tej mniej przyzwoitej ukazało się ogłoszenie: „Agencja „Korynt” zatrudni panie do towarzystwa. Warunki pracy i płacy i omówienia na miejscu…”
Alex Linga – Walenie w barterze, Peep-Show 06-2005



















































 


Komentarze