Kino domowe w większym gronie było

Kino domowe w większym gronie było. Wracamy od znajomych. Spieszymy się do domu, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Powód? Piękny, erotyczny film „Dziewięć i pół tygodnia” oglądany w większym gronie. Robert przez cały czas trzymał mnie za rękę i od czasu do czasu posyłał mi wymowne, płomienne spojrzenia. Natychmiast po projekcji – chociaż impreza dopiero się rozkręcała – wymówiliśmy się oczekiwaniem na ważny telefon. 

 


 

Zaraz za drzwiami gościnnego domu Robert dopadł moich ust – całuje mnie tak namiętnie, że przyprawia niemal o zawrót głowy… Pociąga za sobą: zbiegamy po schodach w rozpiętych płaszczach, z rozwianymi szalikami. Na półpiętrze jeszcze raz zwieramy głodne usta w pocałunku. Ręce Roberta wślizgują się pod moją sukienkę, prawa dłoń wciska się między moje uda… Tutaj na schodach, jest prawie ciemno – przepalona żarówka sprzyja naszej namiętności… Niech się dzieje, co chce – podciągam prawą nogę, kolanem pocieram o udo Roberta… On zadziera moją sukienkę wyżej, zaczyna manipulować przy zamku swoich spodni…

Trzaśnięcie, drzwi gdzieś wyżej i zaraz potem stukot obcasów na schodach. Odskakujemy od siebie spłoszeni, jak para nastolatków, Wybiegamy z bramy, byle prędzej dopaść samochodu, schronić się ze swoim podnieceniem w jego przytulnym wnętrzu. W środku natychmiast przypadamy do siebie: niecierpliwe usta, niecierpliwe ręce plączą się, przeszkadzają sobie nawzajem…

Kino domowe w większym gronie było

Stukanie w szybę: – A Wy co, kochani, jeszcze tutaj? Nasz niedawny gospodarz: w dłoni dzierży wiaderko ze śmieciami, stoi życzliwie uśmiechnięty i… lekko zakłopotany. Ostatecznie mogę go zrozumieć – małżeństwo z pięcioletnim stażem, a zachowuje się, jak para smarkaczy…

Robert opuszcza szybę: – Już nas nie ma. Jeszcze raz dziękujemy za miły wieczór. – Uważajcie na drodze. Kto by pomyślał, że tak Was weźmie? No, no… Ruszamy. Odwracam się i macham ręką na pożegnanie. Później jednocześnie z Robertem spoglądamy na siebie i… wybuchamy śmiechem. Śmiejemy się tak szaleńczo, że trzeba zatrzymać samochód. Uspokajamy się powoli. Robert kładzie dłoń na moim kolanie, z uśmiechem cytuje gospodarza:


– Kto by pomyślał, że tak nas weźmie? No, no… – Powiedziałabym nawet, że nadal trzyma_ przynajmniej, jeżeli o mnie chodzi. A co z Tobą? – Sama sprawdź – nie chcę wyjść na chwalipiętę. Nie odrywając wzroku od jego oczu wsuwam powoli rękę pod połę jego płaszcza, głaszczę napięty w kroczu materiał spodni – nie kłamał_ – Jedźmy do domu. Uważaj na drogę… a ja postaram się za bardzo Ciebie nie rozpraszać… – mówię, nie zdejmując dłoni z tej, tak dobrze mi znanej, obiecującej wypukłości.

Gdy nie ma dzieci

Całe mieszkanie do naszej dyspozycji: dzieci u Dziadków. Cisza, ciemność. Zamykamy za sobą drzwi. Opieram się o nie i natychmiast czuję przy sobie obecność Roberta. Zdążył już zrzucić płaszcz, teraz ściąga go ze mnie. Rozpina spodnie – ja zdejmuję rajstopy razem z majtkami i butami, zadzieram sukienkę… Nasza sypialnia jest o parę kroków stąd, o te parę kroków jednak – za daleko.

Boże, ależ nam się spieszy! Wspinam się na palce, rozsuwam nogi… Mój ukochany jedną dłonią przytrzymuje rwącego się do czynu „trąbaczka”, drugą pośpiesznie przygotowuje „malusią” do jego przyjęcia… całkiem niepotrzebnie… Wreszcie podsadza się pode mnie, unosi lekko do góry… Mocno obejmuję go za szyję, zwisam niemal w powietrzu… podciągam nogi, oplatam jego uda… i… wreszcie mam go w sobie! Ulga, ale tylko na moment – chcę go mocniej, dogłębniej poczuć. Robert pragnie tego samego, co ja, bo teraz ramiona wsuwa pod moje uda, a dłońmi mocno ujmuje moje pośladki i podsadza mnie jeszcze wyżej…

O, tak jest dobrze, cudownie…! Ach, uwielbiam to, co teraz następuje: rozkoszny fragmencik mojego mężczyzny zagnieżdża się we mnie, mości, rozpycha wręcz, po czym – najpierw ostrożnie – pierwsze pchnięcie_ drugie już bardziej zdecydowane… i jeszcze mocniej… i coraz prędzej, coraz zachłanniej, coraz głębiej… Wpijam paznokcie w ramiona Roberta…

Kino domowe w większym gronie było

Mam wrażenie, że jego pchnięcia – mimo obitych skórą drzwi -rozlegają się echem po całej klatce schodowej… Winda zatrzymała się na naszym piętrze, ktoś wysiada… kroki cichną przed drzwiami naszych sąsiadów.„ To już nie ma znaczenia… Nie mogę powstrzymać tego, co mnie ogarnia, zbliża się nieuchronnie… Odrzucona głowa uderza o pikowaną wykładzinę, usta rozwierają się do krzyku, zduszonego w zarodku wargami Roberta…

Chcę krzyczeć, chcę obwieścić całemu światu i podsłuchującemu sąsiadowi, że jestem szczęśliwa… Nie więź mnie, kochany…! Robert jęczy z zaciśniętymi na moich ustach wargami, w ostatnim paroksyźmie rozkoszy wgniata mnie niemal w obicie drzwi… Mój uwolniony wreszcie krzyk rozlega się triumfalnie… zamiera powoli… załamuje w cichym łkaniu… Osuwam się na drżące nogi – nie chcą mnie utrzymać…

Robert obejmuje mnie ramieniem, podtrzymuje. – Maleńka moja… Kochana… – zdyszane, ciche słowa. Stoimy przytuleni do siebie. Wilgotny zwiotczały „trąbaczek” tuż przy moim, jeszcze drżącym, łonie… Wyciekające nasienie łaskocze moje uda… Splecione dłonie, moja skroń na ramieniu kochanego… Jest dobrze i bezpiecznie. Mój mąż pociąga mnie lekko za rękę: – Chodź, weźmiemy szybki prysznic, a potem… Wiem, co nastąpi „potem”. To, co się stało • do tej pory, to było zaledwie preludium. Teraz przed nami cała, obiecująca noc…

Nie dokarmiać zwierząt


Stoję przed klatką z szopami-praczami i dokarmiam je wafelkami. Wiem, że to zabronione, ale… ich łapki są takie… ludzkie. Po prostu, nie mogę się oprzeć urokowi tych zwierzaków. Och! Nadchodzi dozorca – trzeba zmykać! Odwracam się z godnością i wolnym krokiem przechodzę do następnej klatki. Powiew wiatru unosi moją sukienkę, na nagim pośladku czuję dotknięcie…

Dlaczego nie mam majtek? To jakiś koszmar…! Znowu dotknięcie… ale już mocniejsze, bardziej natarczywe. Stoję czerwona z oburzenia i wstydu – to na pewno ten dozorca, chce mnie upokorzyć i ukarać za to, że karmiłam zwierzęta. No nie, on sobie stanowczo za wiele pozwala! Wciska rękę między moje pośladki i palcem, jak wytrychem, usiłuje otworzyć moje ciało…!

Odwracam głowę, otwieram usta, by zdecydowanie zaprotestować i… zastygam w osłupieniu! Nie ma żadnego dozorcy… Jest za to… słoń. Mały, popielaty słoń gmerający trąbą w mojej kobiecości… Muszę się od niego uwolnić – to jest wstrętne, brudne, chore…! Nie mogę się ruszyć… Ogromne podniecenie rozlewa się ciepłą falą po moim brzuchu i udach…

To jakaś bzdura, to nie może być prawda, to musi być… sen. No jasne, to po prostu wyjątkowo idiotyczny sen! Budzę się spocona i rozpalona pożądaniem. Trąba słonia nadal wwierca się we mnie… „Trąbaczek”?! Skąd? Jakim cudem?

Kino domowe w większym gronie było

Ale… znam przecież, i to od ośmiu lat, znam to ciało przywierające do moich pośladków i pleców, znam te dłonie… Samotnie kładłam się spać wieczorem. – Robert miał wrócić dopiero nazajutrz po południu… Wszystko to nieważne, na pytania przyjdzie czas później. Teraz… teraz muszę, c h c ę, mu pomóc, n a m, pomóc!

Podciągam kolana bliżej piersi, odchylam prawą nogę… Rozwieram uda najszerzej, jak tylko potrafię leżąc na lewym boku… Robert osuwa się trochę niżej, pomaga mi, podtrzymuje ręką zmęczoną nogę i natychmiast wchodzi we mnie z całą potęgą swoich szczupłych bioder! Jęczę z zachwytu…

Z daleka docierają do mnie jeszcze urywane słowa: – „Malusia”… jest dzisiaj… wyjątkowo pulchna… i soczysta… zupełnie… jak… dojrzała gruszka… O Boże!… Nie wytrzymam… dłużej… Mogę…? Szybko… Mogę?! Gwałtownie sięgam ręką do tyłu i przytrzymuję wycofujące się biodra mojego męża… W ostatniej chwili! Wyczuwalne skurcze jego spełnienia są ostatnią, subtelną pieszczotą wyzwalającą moją rozkosz… Orgazm jest tak silny i nagły, że aż targa mną, rzuca do tyłu…! Przywieram szczelnie tak, że już bardziej nie można, do ciała Roberta… Krótki, obezwładniający spazm… szloch… ukojenie we łzach… Kino domowe w większym gronie było

Czy jesteśmy w zoo?

Później… Leżymy – nadal połączeni – wymieniając delikatne pieszczoty i niespieszne słowa: – Cudownie było… Nadal jest cudownie… Możemy tak jeszcze zostać przez chwilę? Nie chce mi się ruszyć… Tak miło „trąbaczkowi” w Twoim gniazdku… – Uhm… Zostań… koniecznie. – Wiesz, nie chciałem Cię budzić. Zdaję sobie sprawę, że jesteś zmęczona. Cały dom na głowie, dzieci, psy i ogródek… Ale spałaś tak słodko… Twoja pupa zachęcająco wystawała spod koca… Nie mogłem się oprzeć pokusie… Po prostu nie mogłem. Gniewasz się? – Głuptasie…

To było chyba najpiękniejsze przebudzenie, jakie pamiętam. – Naprawdę? Więc mogę częściej? – Możesz próbować. Nie zabraniam. Przytula mnie mocniej, ustami odgarnia włosy z karku i policzka, całuje. Przesuwa dłoń z mojego brzucha na piersi. Jego pieszczoty stają się bardziej celowe i wyrafinowane… Podnoszę ramię, zanurzam palce w jego czuprynie

Ostrożnie (żeby nie zgubić „trąbaczka”), ale jednocześnie zachęcająco po-ruszam biodrami… Napinam mięśnie ud i pośladków… Rozluźniam i znowu napinam… Skutkuje. Obecność „trąbaczka” staje się coraz bardziej wyczuwalna. Robert wymierza mi lekkiego klapsa w pupę i namiętnie mruczy do ucha: – Ty czarownico… Umarłego postawisz na nogi. – Obudziłeś mnie, to teraz będziesz ponosił konsekwencje. – Chętnie je poniosę. Słuchaj… mam propozycję. Ta noc, to jakby premia od losu. Miałem przecież wrócić dopiero jutro… A gdybyśmy tak spożytkowali ją na rozpustę? Będziemy czuli… i wyuzdani, szaleni… i wyrafinowani. Będziemy spełniać nawzajem swoje zachcianki, nawet te najbardziej wymyślne… Zgoda? – Zgoda. Ale najpierw – do łazienki! Mam szaloną ochotę umyć całe Twoje ciało…
POZNANIANKA. Kino domowe w większym gronie było.

Komentarze