Cóż jednak dało się zauważyć, od pewnego czasu… Aczkolwiek Januszek nigdy – ale to przenigdy! – nie zasiadywał się u Anitki na noc, ani niczym innym nie przekroczył uczuciowej granicy zabawy w powściągliwy romans; a zwłaszcza jakimś lubieżnym słowem bądź nieokrzesanym gestem. Nie wywoływał u niej kobiecych pragnień… to Anitka (tak, ta sama Anitka, która pielęgnowała romans) – wymykała się coraz częściej z domu rodzicielskiego, późnym wieczorem, I czort wie, gdzie się wówczas przechadzał, bo wracała do swojego pokoiku dopiero w nocy – wchodząc przez okno!
Ponieważ byłem zaintrygowany tym, że Anitka coś wyczynia na boku (można powiedzieć, że poruszony do najwyższych granic ciekawości sąsiedzkiej) -więc postanowiłem ją szpiegować. Któregoś wieczoru, po wymknięciu się Anitki przez okno, wymsknąłem się za nią i, naśladując telewizyjnego J-23, poszedłem tropem umykającej niewdzięcznicy między opłotkami osiedla. Ubrana w obcisły czarny dres, przemykała zwinnie wzdłuż ulic, zręcznie omijając światła latarń. Przyspieszała kroku na skrzyżowaniach. Zmierzała w kierunku parku za miastem. Śpieszyła się coraz bardziej.
Spotkanie z sąsiadką w parku
Żeby nie zostać zauważonym, obiegłem kilka przecznic i wszedłem do parku z innej strony. Anitka przekroczyła właśnie ciemną ścianę listowia rozłożystych lip i podreptała w kierunku ławeczek przy fontannie. Jedna z nich, była przeniesiona na trawnik i odwrócona oparciem do ulicznych świateł Siedziało na niej dwóch (a może trzech) mężczyzn. Nasiliłem słuch. Kroki Anitki, która prawie że biegła, nagle ustały. Za to, odezwały Się z ławki jakieś męskie basy; „Dob-r-y wieczór-r-r, czar-r-rnobr-rewa! …br-r-ry wieczór-r-r; gruchały na przemian jakieś samce, niczym koguty na podwórku, przywabiające kurkę.
Obszedłem klomb kwiatowy i cichutko jak kot, wdrapałem się na drzewo. Trafiłem w sam raz. Co się bowiem okazało? Anitka leżała na kolanach jednego (a może dwóch mężczyzn a trzeci… Trzeci bolcował ją ze szczytu ławki, wpychając się w nią pomiędzy zadarte do góry nóżęta. Zaś tamci, albo tamten, bawił się jak dziecko jej piersiątkami, a Anitka… (nie wiem, czy mi się to, nie zdawało) – pociągała go za coś, czego nawet nie było widać wyraźnie, ale było to jakby w okolicy męskiego rozporka. Przeciągała się przy tym lubieżnie i pomrukiwała zadowolona jak marcowa kotka.
Dobić samca
Nie mogłem zrozumieć jej słów, gdyż ziewały się one z jakimś szlochem – w jedno i przerywane były, regularnie, ostrym dobijaniem samca. Wykonywał pewnie ostatnie, spazmatyczne, długie suwy i chyba sobie ulżył, bo jęknął bardziej przeciągle a potem usiadł na piętach ogłupiały, albo zachwycony tym co zrobił.
Teraz drugi samiec zwlókł się z ławki, ułożył ciało Anitki na brzuszku i zaczął dobijać się do jej gniazdka z przeciwnego szczytu ławki. Wolno pogrążył narzędzie gwałtu w bielejącej pupie. Brał ją po partyzancku, czyli od tyłu. Zrobiło się całkiem cicho. Rozchyliłem gałęzie i opuściłem niżej głowę. Najpierw zdziwiło mnie to, że ten drugi samiec jest jakby ociężały. Istotnie, sprawiał wrażenie weterana z ostatniej wojny: sapał i męczył się nieporadnie za wytrzeszczoną w jego kierunku dupeńką; może źle trafił, bo pokonywał przestrzeń przed sobą z takim wysiłkiem, jakby rozbijał mur taranem aby zdobyć twierdzę. Anitka milczała. Kiedy jednak wychyliłem się jeszcze niżej zauważyłem lepiej, że ona nic sobie nie robiła z wysiłków szturmującego, gdyż smoktała ustami coś pod brzuszyskiem innego kombatanta. (A więc trzech ich było, pomyślałem przelotnie.)
Odlicz do trzech
Właśnie ten trzeci rozpierał się wygodnie na ławce, obejmując ramionami oparcie na całej długości. Pewnie czuł się już trochę jak basza na tronie, albo samuraj czy inny święty obnoszony jak bohater w palankinie. Trwało to bardzo długo, aż cały ścierpłem. Tymczasem pierwszy samiec wypalał kolejnego papierosa. Tamci zaś dymali dziewczynę, chyba bez większego skutku, jakby ich jądra nie produkowały już na czas płynu miłosnego potrzeb-nago do wyrzucenia męskiego nasienia z organizmu, albo też ci swawolnicy z rozmysłem przedłużali sobie przyjemność i metodycznie opóźniali orgazmy, dręcząc niemiłosiernie chętną nastolatkę.
Rozparłem się wygodniej między konarami i oczekiwałem na finał. Nie wiem nawet, czym się to wszystko skończyło, gdyż usłyszałem rozmowę. To Anitka targowała się z tamtymi. – Panowie, jesteście mi winni po ,dychu”! – perorowała już całkiem przytomnie sąsiadka, która nagle z uległej sexwoman zmieniła się w bezwzględną business-woman. „Panowie” z niejakim ociąganiem sięgali po sakiewki i płacili. Anitka ścisnęła zawiniątko w piąsteczkę i oddaliła się truchcikiem. Ponieważ weterani pozostali, musiałem przesiedzieć spokojnie na niewygodnym drzewie jeszcze prawie godzinę. Natomiast tamci odkręcili jakąś butelkę i, pociągając z gwinta na rozgrzewkę, rozpamiętywali z ukontentowaniem jak dokładnie zaszpuntowali łódeczkę u tej „młodej piczki” – z zachwytem nad sobą takim – jakby faktycznie zdobyli średniowieczną twierdzę, albo zgwałcili w niej stadko mniszek co najmniej.
Motywy wojenne przeplatały się w ich przechwałkach z miłosnymi, a wszystko to przypominało, jak żywo, serial telewizyjny. Późno wróciłem z parku. Ale, choć byłem trochę zesztywniały z bezruchu i zmarznięty czułem tak miłe ciepło w brzuchu, że postanowiłem sobie odłożyć (koniecznie!) pierwsze zarobione 10 złotych. Nie na zakup gitary, oczywiście. Wszystkie zmysły zacząłem stroić na spotkanie z sąsiadką, Andrzej Snycerski. `Sex-donisiciel nr3, rok wydania – nie podano.
W opowiadaniu Spotkanie z sąsiadką wykorzystano archiwalne zdjęcia pochodzące ze strony southern.
Komentarze
Prześlij komentarz