Męska rzecz JEGO UROK I NATURA
„Dodatkowy organ, potrzebny do przenoszenia nasienia”… W zwisie 8 — 10 cm długości, w stanie wzwodu 16 — 17 cm. Poza tym – „ciało jamiste, składające się z gąbczastych tworów”, które przy silnym dopływie krwi, wywołanym podnieceniem, rozciągają się i pęcznieją. A wtedy „organ” staje się twardy i zdolny do kopulacji.
Ten opis, wzięty z książki Anthony’ego Smitha pt. „Ciało”, przedstawia istotę rzeczy. Od początku rodzaju ludzkiego urok tego „organu” był jednak niepodważalny. Ulegały mu matrony rodu — w czasach, gdy one rządziły i panowały. Ulegały mu i później, gdy straciły władzę, oddając prymat mężczyznom. M.in. dlatego, że oni mieli „to”, że ta „męska rzecz” miała urok i czar. I siłę, której nie były w stanie się oprzeć. Mały, niepozorny wisior z dyndającymi jajami, obrośnięty jak zbój, stawał się nagle potężną, groźną pałą, twardą i nieubłaganą, bezlitosną, gotową na wszystko. Na jego widok kobiety traciły dech i bezwolnie — jak w hipnotycznym śnie — rozwierały nogi i nadstawiały tyłki, aby nie wszedł i zrobił swoje.

HARRY THE WALL MOUNTER 6.5 BENDABLE
Dildo, jak prawdziwy członek. Do kupienia jest.
Ten niepozorny „organ” miał jednak magiczną moc. Ni stąd, ni zowąd stawał się y, gruby, potężny. Jeśli nie w rzeczywistości, to w wyobraźni. Obrazują to tynki i malowidła naskalne, przedstawiające mężczyzn. Ich pały z reguły osiągają wielkość maczugi lub przedramienia. Sterczą groźnie. Wręcz dominują. Stają się już nie „dodatkowym organem”. Można by powiedzieć: przeciwnie — to mężczyźni stają się dodatkiem do nich.
Jak później u japońskich rysowników i malarzy, a następnie — u Aubreya Beardsleya i Toma of Finland. Chłopy, jak dęby i na schwał, z potężnymi kutasami, 9-11 calowcy, których opiewał w swych wierszach i pieśniach — pełnych witalności i ludycznej sprośności — szkocki poeta Robert Burns.
Lukrecjusz (ok. 96 — 55 przed n.e.) w poemacie „De res natura” („o naturze wszechrzeczy”) pisał o „prężących się rodnych członkach”, gotowych „tryskać dojrzałym nasieniem”, by „żądzę u źródła jej pogrążyć”. Bo rzeczą ludzką jest żądza i dążenie do łączenia ciała z ciałem, do zespolenia. I „zasuwania” – aż do eksplozji soków, a potem odrętwienia i uciszenia, gdy on, niedawno jeszcze wielki i potężny, staje się znów niepozorny i „malutki”.
Ta przemiana zawsze intrygowała kobiety i wzruszała je. W niej właśnie kryła się jego tajemnica. I czar. Wyraziła to dosadnie Lenora Kandel w poemacie „The Word is Love” („Słowo jest miłością”), opublikowanym w 1965 roku w nowojorskim wydawnictwie „The Fuck You Press”. To… cud cud na zewnątrz płonącego krzaka… napęczniałe narzędzie miłości… . on przeczuwa się ode mnie i znowu do mnie pogrążając się (gruby duży najstraszniejszy) we mnie całą.
A potem… tak tak tak, to jest to czego potrzebowałam, to piękne, jego wulkan wybucha w moim wnętrzu, moje żyły ociekają spermą, pierdolenie jest moim Bogiem. k… święty ten święty kutas! Cud! Cud! Święty pierwotny cud!
I to prawda. Tak kobiety zawsze odczuwały „ruchanie” – niezależnie od czasu i etapu rozwoju cywilizacji i kultury. To „święty pierwotny cud” – dzieło’ boskie. I nie tylko „pierdolenie” jest boskie, ale i On — sprawca tego „cudu” jest boski.
Ten „organ” zawsze ważny był dla kobiet, a jednocześnie — jak można sądzić ta podstawie współczesnych badań — jednym z najważniejszych tematów ich myśli i rozmów. Ważny był i jest również, a może nawet przede wszystkim, dla mężczyzn. Czym bowiem byłby mężczyzna bez niego? On — to przecież ja. Zawsze stanowił o tożsamości mężczyzny. I to on jest jednostką płci.
„Mężczyzna nie istnieje, jeśli go nie ma” – napisał Marcelle Marini. Jak eunuch i niewolnik. Nie bez przyczyny jeńcom w starożytnym Egipcie obcinano członki. To był wyraz pogardy i zepchnięcia na dno. Wyraził to również Albert Moravia, stwierdzając bez osłonek: ja — to on. Bo faktycznie to on jest panem. Część rządzi całością, bo ona, ta część, go określa, decyduje o jego płci, o tym czym się jest, o tym, że jest się mężczyzną a nie kobietą. Mężczyzna jest mu podporządkowany. To nie tylko jego „największy skarb”, który chroni najbardziej ze wszystkich (natura też: penis jest najlepiej odżywiony ze wszystkich organów), ale i pan. Jest czymś, bez czego nie może — właśnie jako mężczyzna — istnieć.
Stąd ogromna waga, jaką mężczyzna przywiązuje do własnego penisa. Jest jego panem, ale i największym przyjacielem. Jego dumą i szczęściem. Ale zarazem problemem. Bo nie wystarczy go mieć. Trzeba jeszcze, aby był duży i sprawny. Żeby robił wrażenie. Tego wymagają kobiety. I mężczyzna — jeśli chce być „prawdziwym mężczyzną” – musi sprostać tym oczekiwaniom. Chce więc być jak… John Wayne, Sylwester Stallone, Arnold Schwarzenegger. Być przystojnym, silnym, twardym. A więc – „no sissy stuff” – nie być zniewieściałym. Być samcem i herosem, super mężczyzną. No i „mieć kobietę, aby nią nie być”.
A przy tym – „robić wrażenie” również „pod tym względem”. Jak Karol i Bill z „Pamiętników Fanny Hill” Johna Clelanda. To byli chłopcy co się zowie — wysocy, dobrze zbudowani, wyposażeni przez naturę tak szczodrze, że „podobnych” im Fanny nigdy nie widziała. Rozmiary extra, potężne, zadziwiające, prawie „nieludzkie”. A zarazem — zapierające dech. I jak John Thomas z „Kochanka lady Chatterley”, który zauroczył lady Jane nie tylko piękną posturą i ładnym ciałem, lecz również, a może nawet przede wszystkim, „tym wspaniałym kutasem” – dużym zwalistym, twardym, groźnym, bezwzględnym, takim „lordowskim”, gotowym na wszystko. Na jego widok lady straciła głowę i — choć był to kutas tylko gajowego — nie miała wątpliwości co do tego. Że musi go mieć, poczuć w sobie i poddać się jego władzy.
Nie wszyscy mężczyźni są tacy. Stąd — kompleksy, zahamowania, dramaty i poczucie klęski wielu z nich. Jak w opisie Petroniusza Arbitra — poety i doradcy Nerona, któremu kuś nie stawał. I to w sytuacji, gdy powinien. Stąd też — od niepamiętnych czasów — afrodyzjaki, mające pobudzić oporne ciała gąbczaste instrumentu i dokonać cudu erekcji. No i protezy penisa (z przyssawkami), wykonywane na wzór i podobieństwo np. Słynnego penisa Jetta Strykera, a także przedłużacze i pompki — developerzy, powiększające „męskie skarby” o kilka centymetrów.
Trudno było oprzeć się przed wzięciem go do ręki, a potem do ust. Miał skórę delikatną, miękką, połyskliwą. Wznosił się szybko, aż stanął wypełniając usta i gardło. Potężny, ogromny, władczy. Jak jakiś żywy, samoistny stwór. Niezwykły, prawie boski. Czy można się dziwić, że ludzie składali mu hołd, ofiary i otaczali go czcią? Urósł do rangi boga
. Budowano mu ołtarze i świątynie, wznoszono posągi, jego wyobrażenia noszono w uroczystych procesjach i na szyi — niczym talizmany, zapewniające długie życie. On sieje, zapładnia, zapewniając kontynuację ludzkiego rodu. Taka była i jest jego „natura” i „przeznaczenie”. I urok, który roztaczał i roztacza. Pan i władca, „narzędzie” twórcze, dające przy tym niewysłowioną rozkosz. On — to nie tylko my, mężczyźni. On — to zarazem największy sens. Prawdziwy cud natury. Święty i boski. (cdn.)
Artur Maria Filon
Komentarze
Prześlij komentarz